Różowa Skrzyneczka – co to jest? Na jakie potrzeby jest odpowiedzią? Dlaczego w Polsce, kraju Unii Europejskiej, mówimy o ubóstwie menstruacyjnym, czym ono jest i co możemy z nim zrobić? Na moje pytania odpowiadały: Bożena Powaga, Martyna Baranowicz i Ewa Szymera.
>> Różowa Skrzyneczka to oddolna inicjatywa walczącą z wykluczeniem i tabu menstruacyjnym. Jej celem jest działanie na rzecz powszechnego dostępu do bezpłatnych środków higieny osobistej na czas menstruacji w przestrzeni publicznej.
Z radością dowiedziałam się, że szkoła podstawowa moich dzieci będzie miała swoją Różową Skrzyneczkę. Wprawdzie mam dwóch synów, ale zdaję sobie sprawę, jak wiele dziewcząt potrzebuje wsparcia podczas okresu właśnie w szkole. Skrzyneczka w tej podstawówce to efekt działania Urzędu Dzielnicy, który zamówił skrzyneczki najpierw dla bibliotek i ośrodków kultury, a teraz będzie przekazywał je szkołom.
Czym są właściwie różowe skrzyneczki? W tekście postaram się przybliżyć Wam ideę i mam nadzieję, zachęcić do wsparcia – czy to przez promowanie idei, czy też wpłacanie datków na >> Zrzutce i >> Patronite Różowej Skrzyneczki.
Różowa Skrzyneczka: rozmowa z aktywistkami
JB: Zaczęłyście działać nie tak dawno, pod koniec 2019 roku, i już po niecałych dwóch latach jesteście rozpoznawalną akcją, w której chcą brać udział miasta, miasteczka i wsie. Opowiedzcie trochę o początkach.
Martyna: Zaczęłyśmy działać jesienią 2019 roku. Za główny cel postawiłyśmy sobie szkoły, ponieważ to tam dziewczynki dostają swój pierwszy okres. Zaczęłyśmy pisać do różnych szkół i niektóre się odzywały, inne nie. Pierwszą szkołą, która weszła w tę akcję, było pewne liceum w Krakowie.
W listopadzie 2020 roku stowarzyszenie, którego jesteśmy członkiniami – Stowarzyszenie Dolnośląski Kongres Kobiet – otrzymało grant z Kulczyk Foundation na 100 skrzyneczek na Dolnym Śląsku. Wówczas nasza działalność mocno ruszyła. Już nie my zabiegałyśmy o to, by było zainteresowanie akcją, ale to do nas zgłaszały się nauczycielki, pielęgniarki, pedagożki, uczennice, rodzice. I tak to się zaczęło. W międzyczasie do naszej wrocławskiej grupy dołączyły trzy dziewczyny z Warszawy, co wzmocniło naszą grupę.
Same też wciąż szukamy miejsc, gdzie możemy pomóc: są to ośrodki interwencji kryzysowej czy domy samotnej matki, jadłodzielnie, którym kupujemy skrzyneczki z funduszy zbieranych przez Patronite.
Z jakimi reakcjami spotykacie się podczas swoich działań, podczas promowania Różowej Skrzyneczki?
Martyna: Dostajemy różne komentarze, bywa to również śmieszkowanie, oburzanie się, pytanie, czy to jest z naszych podatków i co jeszcze będziemy ludziom kupować. Zawsze wyraźnie podkreślamy, że nasza akcja nie jest związana z żadną ustawą rządową, choć byłybyśmy na to otwarte. To akcja charytatywna, biorą w niej udział tylko chętne osoby i nikogo nie zmuszamy.
Jak na tę skalę – liczba skrzyneczek już przekracza 1000 i to się stało w ciągu paru miesięcy – mamy bardzo mało komentarzy negatywnych. Nasze społeczeństwo jest nastawione na to, by coś zmieniać. Pojawiały się jednorazowe głosy krytyczne, ale staramy się odpowiadać merytorycznie, żeby nie wchodzić w niepotrzebną polemikę.
Ewa: Różowa skrzyneczka to jest swoisty katalizator – lęków, obaw. Stałyśmy się symbolem walki z ubóstwem menstruacyjnym, ale też symbolem dostępności podpasek i tamponów w przestrzeni publicznej. Myślę, że za parę lat – może za paręnaście? – nie będzie to nikogo dziwiło. Dziś nasze działanie jest traktowane jako novum, ale w końcu będzie to oczywiste, że w szkole w toalecie są podpaski i tampony, tak samo w instytucjach publicznych.
Bożena: Chcemy uświadomić ludziom, że to jest potrzebne. Żaden facet nie nosi papieru toaletowego w kieszeni. Dlaczego my mamy nosić podpaski ze sobą?
Wyświetl ten post na Instagramie.
Wasze działanie to także edukacja poprzez udostępnianie sztuki.
Martyna: Zwalczamy tabu menstruacyjne i szukamy na to różnych sposobów. Dziewczyny zaproponowały mi, żebym zrobiła rozeznanie w zakresie sztuki menstruacyjnej. Jest wiele artystek i nawet artystów, którzy zajmują się tematem okresu, już od lat 70. ubiegłego wieku. Co tydzień staramy się pokazywać w social mediach czyjąś pracę, wrzucamy zdjęcia, staramy się wizualnie oddziaływać na naszej stronie, żeby edukować tą drogą. Ta sztuka ma siłę oddziaływania, może szokować, oburzać, zachwycać, ale nie pozostawia obojętnym. Sztuka jest po to, żeby myśleć.
Planujecie także warsztaty?
Martyna: Prowadzimy webinary, cykle spotkań, skupiamy się na tematach wokół tabu, ale też planujemy tematy związane z ekologią, podpaskami wielorazowymi, pojawia się temat sztuki, ale także takich zagadnień, jak endometrioza. Staramy się poruszać różne wątki. My same nie jesteśmy ekspertkami, zapraszamy osoby, które się znają na tych tematach, dzięki czemu i my się czegoś uczymy.
Niedawno otrzymałyśmy grant na trzy lata i dzięki niemu zaczniemy działać z warsztatami edukacyjnymi między innymi w ośrodkach dla uchodźców. Mamy za sobą warsztaty z dziewczynkami ze społeczności romskiej w wieku 9–18 lat. Na początku były dość zamknięte, ale pod koniec zajęć pytały – kiedy będą następne warsztaty? To pokazuje, jak bardzo to jest potrzebne.
Choć nie mamy wykształcenia pedagogicznego czy psychologicznego, robimy wszystko, żeby nasza wiedza się zwiększała i jesteśmy merytorycznie przygotowane do prowadzenia takich warsztatów. Nie chodzi o wykład medyczny, tylko o przybliżenie tematu, opowiedzenie, czym jest miesiączka. Mówimy o fizyczności, o naszej świadomości, o artyzmie, chcemy dotrzeć do różnych ludzi różnymi środkami.
Ewa: Mamy nadzieję, że uda nam się stworzyć taką sieć warsztatową, jest na to ogromne zapotrzebowanie. W szkole jest biologia, gdzie uczy się o anatomii kobiety i mężczyzny – bardzo binarnie – ale temat miesiączki często jest powiązany z prezentacją jakiejś marki podpasek, tylko dla dziewczynek. Chciałybyśmy dotrzeć również do chłopców, bez współpracowania z jakąś określoną firmą. Moje doświadczenie z podstawówki jest takie, że pani w szkole pokazała nam podpaski jednej marki i przed długi czas sądziłam, że należy kupować właśnie ten produkt! W wieku dwudziestu kilku lat uświadomiłam sobie, że jest coś poza podpaskami i tamponami…
A wy dostajecie propozycje współpracy z markami?
Bożena: Zgłaszają się do nas duże firmy, ale współpraca nie układała się dotąd, może dlatego, że nie byłyśmy grupą sformalizowaną, czekamy obecnie na decyzję sądu w sprawie naszej fundacji. Zaczęłyśmy za to współpracę z małą firmą, która importuje podpaski 100% biodegradowalne i sprzedaje nam te podpaski po dużo niższej cenie niż w sklepie w zamian za to, że oznaczamy ich na Facebooku. Oni oznaczają nas. Poprosiłyśmy też o to, żeby zaopatrywali w podpaski małe szkoły – i ta firma to robi. Uważam, że współpraca dobrze nam się układa, choć jest to mała skala.
Ewa: Gdybyśmy miały jakiegoś sponsora, to weszłybyśmy w rzeczy eko, w podpaski wielorazowe, w kubeczki menstruacyjne. Mamy na stronie napisane że przywiązujemy wagę do ekologicznych rozwiązań na czas miesiączki. Nasze doświadczenia są takie: podczas jednej z rozmów z producentem zapytałyśmy wprost, z czego takie środki higieniczne są zrobione. Uznałyśmy, że mamy prawo jako konsumentki wiedzieć. Zamiast odpowiedzi dostałyśmy po prostu marketingowe informacje o marce, że nie może sobie pozwolić na nic ryzykownego w składzie itp. Nie ma obowiązku podawania informacji, jak zrobione są podpaski czy tampony. Dziś, kiedy mamy obowiązkowo podane składy produktów kosmetycznych i żywnościowych, nie wiemy, z czego zrobiony jest tampon…
Nie wyobrażam sobie, żeby dziś było stać opiekunki i opiekunów skrzyneczek na zapełnianie ich wielorazowymi produktami, które są najbardziej eko. Dobór kubeczka menstruacyjnego też nie jest taki oczywisty, rozdawanie ich tak po prostu mija się z celem.
Bożena: Dzięki, że to mówisz, bo ludzie nam zarzucają, że nie kupujemy kubeczków menstruacyjnych. A przecież nie od tego należy zacząć. Mnóstwo ludzi nie wie nawet, jak ich ciało funkcjonuje i boją się włożyć palec do pochwy, żeby zmierzyć wysokość szyjki macicy. Nie wiedzą, kiedy jest pierwszy dzień cyklu. Problemem jest przebicie się do szerszej świadomości, że miesiączka i ciało to nie jest nic obrzydliwego. Że można zmierzyć sobie szyjkę macicy, włożyć w pochwę palec.
Podpaski wielorazowe z kolei trzeba prać, mieć kontakt z krwią. W badaniach wychodzi, że w 42% rodzin w Polsce nie mówi się o miesiączce. To skąd ma być świadomość ciała i fizjologii?
Jaka jest nasza społeczna świadomość pod kątem ubóstwa menstruacyjnego? Zjawisko nie jest nowe, ale mówimy o nim od niedawna.
Martyna: To, że ubóstwo menstruacyjne istnieje, potwierdzają światowe badania. W Polsce były przeprowadzone przez Kulczyk Foundation. My chciałybyśmy powtórzyć te badania, żeby były rozszerzone i bardziej szczegółowe, ale już ta wiedza, którą już mamy, jest cenna i pozwala ukierunkować nasze działania. Widzimy, że jest potrzeba na to, co robimy, ze skrzyneczek znikają podpaski, zgłaszają się do nas kolejne osoby…
Natomiast sama świadomość? Dla wielu osób te słowa „ubóstwo menstruacyjne” są kontrowersyjne. I niezrozumiałe. Naszym zadaniem jest oswojenie społeczeństwa z tematem. Pojawienie się skrzyneczek, które choćby dzięki różowemu kolorowi są bardzo widoczne, może przyzwyczaić ludzi do faktu, że skoro one wiszą, ktoś te podpaski wkłada, ktoś z nich korzysta, to znaczy, że są potrzebne. I nie ma tu znaczenia, czy ktoś sięga po nie, bo nie ma pieniędzy, czy dlatego, że akurat nie ma gdzie ich kupić.
Bożena: Wracając do ubóstwa menstruacyjnego, ten zlepek słów jest dla ludzi niezrozumiały. A słowo ubóstwo – ludzi zawstydza. My byłyśmy tak wychowane, że byłyśmy zawstydzane tym, że mamy okres. Prababcia, babcia, mama, ja i moja córka – ciągle idzie z nami bagaż wstydu. Trudno wymagać od kobiety, żeby nagle przestawiła się na inne tory, inaczej myślała i robiła. Dla mnie to ubóstwo to nie jest tylko ubóstwo ekonomiczne. To jest brak wiedzy w naszych głowach. Wiąże się między innymi ze wstydem. Wstydzimy się o tym mówić. Za moich czasów to się szeptało „okres”, „miesiączka”… Cały czas za sobą to niesiemy. Musimy dojść do kobiet różnymi sposobami: przez słowo, obraz, gest, zwalić tę tamę, która jest w naszych głowach.
No i dostępność. Pisze do nas nauczycielka, że podpaski w szkole są dostępne u pielęgniarki. Dwa razy w tygodniu po 4 godziny. To co, okres masz dwa dni w tygodniu w wyznaczonych godzinach? Co to jest za rozwiązanie.
Szkoły, ośrodki pomocy społecznej, gdzie jeszcze widzicie lukę, gdzie chcecie dotrzeć?
Bożena: Wszędzie. Dopóki nie będzie to uregulowane prawnie, to dalej dzieci z domów dziecka będą do nas pisały, że mają jedną podpaskę na dzień. Albo że dziecko ma tak grubą podpaskę, że nie może założyć spodni, bo ją widać. Albo musi obliczać, ile podpasek może zużyć, żeby starczyło do końca okresu. W więzieniach też kobiety mają przydziały – 20 podpasek. Ośrodki dla uchodźców, internaty, bursy, szkoły wiejskie, miejsc jest mnóstwo. Dostajemy zapytania z małych wsi i małych miejscowości o pomoc, że dziewczynki nie mają kogo poprosić o podpaskę. Na przykład w domu nie ma pieniędzy na chleb – to jak dziewczynki mają poprosić o podpaskę?
A co ze starszymi kobietami, w wieku 30–40 lat, które nie chodzą do szkoły, są bardziej rozproszone?
Bożena: Zgłaszają się do nas też ośrodki kultury, również z małych miejscowości, koła gospodyń wiejskich… My wiemy jedno: podpaski powinny być dostępne w przestrzeni publicznej, ale dopiero uczymy się rozpoznawać to zapotrzebowanie. Cały czas obserwujemy, jak to wygląda, kto się do nas zgłasza. Zwracają się do nas restauracje, kawiarnie, ośrodki medyczne, bo widzą, że tam przychodzą ludzie i tam powinny być podpaski.
Martyna: Każdy chętny może powiesić skrzyneczkę nawet na swoim płocie! W Warszawie na ul. Filtrowej jest taka skrzyneczka ogólnodostępna, niezamykana na noc. Ma swoją wolontariuszkę, uzupełniającą zapasy. To jest ciekawe, że skrzyneczki mogłyby wisieć tak naprawdę wszędzie.
Bożena: Mamy we Wrocławiu trzy zewnętrzne skrzyneczki, dostępne całą dobę bez ograniczeń. I mamy wolontariuszkę, która co dwa tygodnie przynosi mi podpaski i mówi, że wie, że to właśnie do tych zewnętrznych – chodzi po znajomych i zbiera, jak to mówi, haracz [śmiech].
Gdzie znajdziemy te skrzynki we Wrocławiu?
Bożena: Przy squacie nad Odrą, przy Nomadzie i przy Kociej Kawiarni.
Martyna: Warto dodać, że w krajach, które zdecydowały się na wprowadzenie darmowych podpasek w instytucjach publicznych, zauważono pewną prawidłowość. Podpaski i tampony są na początku brane na zapas. Po jakimś czasie to się reguluje samoczynnie, przestaje to być efekt nowości. Wtedy korzystają z tych środków osoby, które są w autentycznej potrzebie, nieważne, czy nie mają pieniędzy, czy akurat zostały zaskoczone przez okres. To nie jest tak, że podpaski będą brać garściami i potem gdzieś sprzedawać. To się samo reguluje.
Co trzeba zrobić, żeby uruchomić Różową Skrzyneczkę w swojej okolicy?
Bożena: Trzeba zgłosić się do nas, a my wysyłamy instrukcję zakupu i wszelkie materiały informacyjne na temat akcji, którymi można się posłużyć. Z reguły na wysyłkę czeka się około dwóch dni. Czasem, jeśli mamy do zrealizowania duże zamówienia, na przykład 50 sztuk, to wtedy inne, pojedyncze, mogą się odrobinę opóźnić.
Dziękuję Wam bardzo za rozmowę i z niecierpliwością czekam na Różową Skrzyneczkę w naszej szkole!
Cieszy mnie ta inicjatywa, bo zdarzyło mi się raz czy dwa być zaskoczoną i napychać majtki papierem toaletowym. Nie kupuję jednak argumentu „Żaden facet nie nosi papieru toaletowego w kieszeni. Dlaczego my mamy nosić podpaski ze sobą?”. Przeważnie noszę ze sobą podpaskę, bo nie po to szukałam odpowiadającej mi marki, żeby sięgać po byle jaki produkt. Jasne, nie każdy ma komfort posiadania zapasu podpasek, a w sytuacji awaryjnej nie ma co wybrzydzać, ale nie wydaje mi się, żeby różowe skrzyneczki miały doprowadzić do zniknięcia podpasek z naszych torebek. Rozbawiło mnie też podanie ceny różowej skrzyneczki – w liceum, do którego chodziłam, jest po prostu estetyczne pudełko w damskiej toalecie. Jeśli podpaski są przeznaczone dla konkretnej grupy (jak w szkole), a nie ogólnodostępne, to nie wydaje mi się konieczne wydawanie pieniędzy na designerską skrzyneczkę…
Bardziej przydałoby się w szkołach były zamknięcia, ciepła woda, mydło i papier toaletowy. Tak pamiętam szkoły z moich wspomnień gdzie nawet stanie było obrzydliwe, a w zst Częstochowa stał nauczyciel i kazał sikać palaczom w kabinie bez drzwi. Czysty dramat, a tej akcji nie rozumiem…