Odkąd przeczytałam książkę „Jeść przyzwoicie” Karen Duve, moje wyobrażenie o istnieniu świata szczęśliwych kur/krów legło w gruzach. Autorka brała udział w akcjach uwalniania drobiu z ferm i przy tej okazji mogła porównać, jak wygląda chów klatkowy z chowem ekologicznym. Co z tego, że ptaki mają wolny wybieg, skoro kur są tysiące i do wyjścia z kurnika przedostanie się może kilkaset? (Według zapewnień pewnego polskiego hodowcy zielononóżek jego kury mają łatwy dostęp do kilku wyjść z kurnika, „a ile z nich z tego korzysta – nikt nie sprawdza” – śmiał się nieco z mojego pytania).
A krowy z logo Demeter – czyż nie są tak samo wykorzystywane do produkcji mleka jak te „przemysłowe”?
To oczywiście nie koniec rozterek. Mięso, nabiał, produkty skórzane oraz odzwierzęce – to wszystko jest częścią naszej codzienności, kultury. Podobnie jak dzikie zwierzęta w cyrku czy zoo.
Wierzę, że ludzie nie są z gruntu źli i dzisiejszy świat wygląda jak wygląda, bo ludzie są nieświadomi cierpienia, które istnieje za murami ferm. Łańcuch towarowo-usługowy jest tak długi, że konsument – odseparowany od pierwotnego produktu – nie ma pojęcia, jak wygląda hodowla zwierząt. Ale to się – powoli, bo powoli – zmienia.
Empatia
Stowarzyszenie Empatia jest organizacją działającą na rzecz upowszechniania wiedzy na temat weganizmu, w praktyce jego członkowie zajmują się również edukowaniem społeczeństwa w zakresie praw zwierząt. Weganizm jest przecież świadomym wyborem wynikającym z decyzji, będącej z kolei konsekwencją wiedzy. Idea niejedzenia produktów pochodzenia zwierzęcego (w tym miodu), nienoszenia ubrań pochodzenia zwierzęcego (w tym wełny), nieużywanie kosmetyków testowanych na zwierzętach lub zawierających składniki pochodzenia zwierzęcego (w tym wosk pszczeli i lanolina) opiera się na założeniu, że krzywdzenie zwierząt (zadawanie im cierpienia i zabijanie) nie jest usprawiedliwione, gdyż – przeciwnie do lwa zabijającego gazelę na sawannie – mamy możliwość wyboru.
Porozmawiałam na ten temat z Katarzyną Biernacką ze Stowarzyszenia Empatia, przez kilka lat jego prezeską, dziś członkinią zarządu. – Nazwa naszego stowarzyszenia mówi sama za siebie, chcemy wzbudzać empatię wobec innych istot, nie tylko ludzi, ale także zwierząt pozaludzkich, szczególnie tych hodowanych na mięso, mleko czy jajka. Nasze działania są skierowane na konsumentów, uświadamiamy tych, którzy kupują, nie zajmujemy się hodowcami. Staramy się także oddziaływać na polskie prawo. W tej chwili jest szansa na nowelizację ustawy o ochronie zwierząt, która wyeliminowałaby hodowle zwierząt na futra, a także wykorzystywanie zwierząt w cyrkach w naszym kraju.
Dzikie, domowe i te trzecie
– Choć w artykule 1. Ustawy o ochronie zwierząt jest zapisane: „zwierzę nie jest rzeczą”, to tak naprawdę mało kto myśli o tych zwierzętach, które hodujemy i systematycznie zabijamy – mówi Kasia Biernacka. – Zajmujemy się naszymi domowymi pupilami, przywiązujemy się do nich, dbamy o nie, myślimy o ich potrzebach i rozumiemy ich uczucia. Ale te zwierzęta, które przychodzą na świat, aby spełnić nasze zachcianki i umrzeć, nie mieszczą się w naszym wyobrażeniu istot, które tak samo czują, myślą, chcą żyć, jak nasi domowi ulubieńcy. Tak jak widzimy pewne podobieństwo między nami a kotami czy psami, tak odmawiamy tego podobieństwa – zdolności do myślenia, emocji, odczuwania cierpienia – zwierzętom, które rodzą się, aby stać się produktem.
Rzeczywiście, myślę sobie, że wiele osób wzrusza się losem bezdomnego kotka czy pieska, może nawet interesuje się ginącymi gatunkami w Puszczy Amazońskiej czy Afryce, ale hodowla przemysłowa zwierząt jest mało atrakcyjna jako temat rozmyślań. W końcu wydaje nam się, że krowy czy kury raczej nie wyginą, mają swoje „domy” i głodne nie chodzą. Kasia Biernacka przeciwstawia się tym stereotypom: – Szczególnie w hodowli przemysłowej miejsce, gdzie zwierzęta mieszkają – np. kury w klatkach czy świnie przebywające ogromną część życia w kojcach porodowych – trudno nazwać „domem”. Z jedzeniem też jest różnie, szczególnie w wypadku chowu małych zwierząt, takich jak kury czy norki, spada znaczenie pojedynczego zwierzęcia, bo jego cena była niska, a zastąpienie kolejnym zwierzęciem też nie będzie kosztowne. Do tego, w jednej fermie mamy parę do parudziesięciu tysięcy zwierząt i parę osób z obsługi – w takich warunkach opieka weterynaryjna to czysta fikcja, nie tylko dlatego, że się nie opłaca, ale dlatego, że po prostu nie da rady obsłużyć tych wszystkich zwierząt. Tak więc zwierzęta chorują (pilnuje się głównie profilaktyki chorób wirusowych, żeby całe stado nie umarło, bo to faktycznie byłby szok ekonomiczny dla właściciela), a niektóre choroby mogą uniemożliwić jedzenie. Przycinanie dziobów kurom, żeby się nie dziobały w tłoku, to okaleczenie, które nieraz wiąże się z trudnością w pobieraniu pokarmu albo chronicznym bólem, który zniechęca do pobierania pokarmu.
Pytam Kasi, skąd się bierze takie myślenie, że zwierzęta hodowlane nie potrzebują naszej pomocy.
– Jest duża zasłona informacyjna. Wielu rzeczy po prostu nie wiemy, 99% ludzi nie było na fermie i nie wie, jak to wygląda. Ludzie nie oglądają zakładów produkcyjnych, w dodatku mamy w sobie taką ufność do cywilizacji – wierzymy, że jest czymś dobrym i nie dopuszcza do złych rzeczy. A przecież w Polsce dopiero niedawno wprowadzono zakaz bicia dzieci!
No tak, do tego 40% Polaków dalej sądzi, że bicie dzieci jest dobre.
To moja prywatna sprawa
Ludzie uważają, że tak jak chowanie potomstwa jest sprawą prywatną, tak i w traktowanie zwierząt nie powinien wtrącać się nikt z zewnątrz. Tymczasem z wielu powodów tak nie jest.
– Weźmy choćby fermy, gdzie hoduje się zwierzęta na futra– mówi Kasia. – Pierwszym, najważniejszym powodem, dlaczego fermy są złe, jest fakt traktowania ich bezbronnych mieszkańców jak przedmioty, jak przyszłe produkty. A przecież zwierzę nie jest rzeczą. Na fermach dzieją się takie rzeczy, że te miejsca są zagrożeniem dla środowiska, produkują mnóstwo zanieczyszczeń i nikt nie chce mieć ich w swojej okolicy, ponieważ przeraźliwie śmierdzą. A w naszym kraju ferm jest sporo, co wynika z zakazów hodowania zwierząt na futra w innych krajach.
(Tu przeczytacie więcej o fermach futerkowych i faktycznym traktowaniu żyjących tam zwierząt, zwłaszcza raport „Drapieżny biznes. Konsekwencje hodowli norek w Polsce dla zwierząt, ludzi i środowiska”)
Porażająca jest też dychotomia w naszym myśleniu o zwierzętach hodowlanych, co jest usankcjonowane prawnie. Kura mieszkająca na fermie ma do swojej dyspozycji powierzchnię mniej więcej kartki A4. – To mniej niż ma mój kot w transporterku, a przecież nie trzymałabym w nim kota przez cały dzień – mówi Kasia. – Podejrzewam, że kura jest nawet bardziej ruchliwa, a musi spędzać w takiej klatce całe życie… które notabene trwa zwykle rok lub dwa lata, bo później jej trzymanie przestaje się opłacać. Zresztą warunki ferm także wynikają z oszczędności – zwierzętom nie da się więcej, niż wymaga tego prawo, bo liczy się każda złotówka.
Dobre życie, zła śmierć
Zadałam Kasi dwa ważne dla mnie pytania. Po pierwsze, co, jeśli chcemy/musimy jeść mięso, ale trudno nam się pogodzić z faktami, jak zwierzęta są traktowane. Są przecież miejsca, gdzie zwierzęta żyją dobrze. Po drugie, produkty odzwierzęce takie jak wełna mogą pochodzić ze źródeł, co do których mamy pewność, że zwierzęta żyły w zgodzie ze swoją naturą (np. tradycyjny wypas owiec). Katarzyna odpowiedziała stanowczo: – Nawet jeśli zwierzęta mają dobre warunki, to tylko dopóty, dopóki przynoszą zysk. Kiedy są już niewydajne, zostają zabite.
To fakt, nawet w „szczęśliwych” gospodarstwach „szczęśliwe” zwierzęta nie umierają naturalnie, bo to się nie opłaca. Myślę, że to samo dotyczy krów z logo Demeter, które są hodowane na mleko. Podobno dba się o nie jak o domowych pupili, leczy homeopatią, zapewnia komfortowe warunki. A zarazem zmusza do nienaturalnej produkcji mleka, które kiedyś się kończy. I co wtedy?
„Ubój zwierząt wymaga szczególnej staranności i uwagi. Trzeba mieć świadomość, że całe przetwórstwo mięsa rozpoczyna się z [chwilą] śmierci istoty żywej i jej duszy. Względy etyczne i moralne wymagają takiego traktowania zwierząt podczas transportu i uboju, by stres, strach, pragnienie i ból ograniczyć na ile jest to tylko możliwe. Długość transportu należy skracać na tyle, na ile jest to możliwe, dlatego też zwierzęta powinny być ubijane w regionie, w którym były chowane” – wyjątek z dokumentu „Kryteria produkcji dla Demeter, rolnictwa biodynamicznego® i pokrewnych chronionych znaków handlowych” http://www.demeter.org.pl/downloads/Kryteria_Produkcji_Demeter_2009.pdf
– Jeśli ktoś faktycznie nie miałby wyboru i musiał jeść produkty pochodzenia zwierzęcego – mówi Kasia – takiej osobie powiedziałabym, żeby jadła tyle, ile musi. Jestem jednak przekonana, że prawie każdy może skomponować jadłospis w taki sposób, aby wykluczyć produkty pochodzenia zwierzęcego (o czym niżej).
Dobre życie, dobra śmierć, dobra wełna?
Znam bardzo dobrze pewne gospodarstwo pod Warszawą, w którym mieszkają owce i kozy dlatego, że ich właścicielka kocha zwierzęta. Kilka dni temu spytałam ją o to, co myśli o ograniczeniach związanych z weganizmem i czy strzyże swoje owce?
– Nasze kozy i owce żyją po to, żeby żyć, umrą, kiedy nadejdzie ich pora – odpowiedziała. – Strzyżemy je i doimy – wełnę grępluje moja mama, a mleko pojawiło się samo, kiedy bezdzietna koza pozazdrościła koleżankom-matkom i sama napełniła wymiona – bez dojenia mogłaby zachorować. Nie czuję, że wykorzystuję moje zwierzęta, mieszkają z nami prawie jak domowi pupile. Wychodzą na powietrze, pasą się na łąkach, nikt ich nie zamierza zjeść.
Takie podejście można by uznać za dwuznaczne: owce i kozy są hodowane (i rozmnażane) dla kaprysu człowieka. Ale czy w ogóle trzymanie zwierząt w domu nie jest kaprysem? Nie każdy właściciel psa czy kota bierze zwierzaka ze schroniska (zgadzam się, że powinien). Gdzie przebiega granica w dawaniu azylu i dobrego życia zwierzętom hodowlanym, gdzie zaczyna się egoistyczne spełnianie zachcianek o własnej zagrodzie? Czy Karen Duve, trzymająca w obejściu konie, muły czy kury, postępowała źle?
Weganizm a sprawa polska
Kasia Biernacka widzi coraz większe zainteresowanie weganizmem, rozumianym jako osobiste odstąpienie od wykorzystywania zwierząt. – Jest duży postęp, duże zainteresowanie, może nawet jakaś moda… Na świecie pojawia się coraz więcej organizacji działających na rzecz weganizmu, coraz więcej lokali gastronomicznych , produktów… W Polsce liczba samych wegan to pewnie około 1%, ale temat staje się coraz bardziej popularny. Nasze akcje „Weganizm – spróbujesz?” czy Tydzień weganizmu mają co roku większe grono odbiorców. Niestety, wciąż jest mało publikacji na ten temat w języku polskim. Podczas Tygodnia Weganizmu gościmy m.in. Małgorzatę Desmond, chyba najbardziej znaną polską dietetyczkę, która wspiera osoby niejedzące produktów odzwierzęcych.
Nie jedz, jeśli nie musisz
Znana amerykańska dietetyczka Virginia Messina (tu wywiad z nią: http://empatia.pl/str.php?dz=118&id=816&str=6) twierdzi, że nie ma żadnych przeciwwskazań, aby stosować dietę roślinną. Nawet w ciąży i w okresie laktacji (Messina napisała specjalną książkę dla weganek, gdzie udziela konkretnych rad dietetycznych, tu fragmenty po polsku: http://www.weganizm.info/zwierzece-matki-virginia-messina/, tu można kupić książkę: http://wegarnia.pl/sport-i-zdrowie/109-vegan-for-her-virginia-messina.html).
Tak jak wyobrażam sobie zrezygnowanie z ubrań, które zostały uszyte kosztem życia zwierząt (są już wegańskie martensy!), i nie chcę myć się mydłem, które zawiera sodium tallowate (tłuszcz zwierzęcy), tak do wielu kwestii muszę jeszcze dojrzeć. Dochodzę do podobnego wniosku, co Karen Duve w „Jeść przyzwoicie”: ograniczenie konsumpcji produktów odzwierzęcych jest już krokiem w dobrą stronę. Duve miała wątpliwości: ubrania ze skóry ekologicznej są wykonane z tworzyw sztucznych, prawdopodobnie ropopochodnych. Gdzie tu ekologia? Kasia Biernacka przywołuje jednak raport (Assessing the Environmental Impacts of Consumption and Production UNEP, 2010), który mówi wyraźnie, że nic – żadna produkcja oparta na wydobyciu ropy naftowej – nie zanieczyszcza tak naszej planety, jak masowa hodowla zwierząt oraz uprawa pól pod paszę. – Nie powinniśmy też myśleć o skórach jako o produkcie ubocznym pozyskiwania mięsa – mówi Kasia. – To jest dodatkowy zysk dla hodowców, który tylko wzmacnia cały przemysł.
Może niektórzy nazwą mnie hipokrytką, bo przekładam swoje upodobania kulinarne i wygodę nad niedokładanie do krwawego interesu. Mimo wszystko dziś byłoby naszej rodzinie zbyt trudno, gdy mamy restrykcyjne ograniczenia z powodów zdrowotnych. To jest jednak temat, który jest ciągle obecny w mojej głowie i kto wie, jaką ścieżką kulinarną w końcu pójdziemy…
Do samodzielnej lektury:
Szowinizm gatunkowy – http://pl.wikipedia.org/wiki/Szowinizm_gatunkowy
Materiały dla rodziców małych wegan (zalecenia dietetyczne, po polsku) – http://empatia.pl/zdrowie/?dz=118&id=816
Stowarzyszenie Otwarte Klatki – http://www.otwarteklatki.pl/
Koalicja na Rzecz Zakazu Hodowli Zwierząt Futerkowych w Polsce – http://antyfutro.pl/
Cyrk bez zwierząt – http://cyrkbezzwierzat.wordpress.com/
Zdjęcia pochodzą z zasobów Stowarzyszenia Empatia
Co to znaczy :” mamy restrykcyjne ograniczenia z powodów zdrowotnych”?
Jestem wegetarianką, żyję w Polsce i żadnych restrykcyjnych ograniczeń nie zauważam. Może lepiej byłoby pisać w liczbie pojedynczej, tylko o sobie, zamiast używać zwrotu „mamy”.
Myślę, że wszelkie ograniczenia ludzie tworzą sobie sami i w przypadku diety wegetariańskiej wynikają one z niewiedzy, nieumiejętności komponowania pełnowartościowej diety, a nie z jakichś faktycznych ograniczeń. Życzę zatem powodzenia w zgłębianiu wegetariańskiej kuchni, surowej diety i zapewniam, że można rozkwitnąć fizycznie i duchowo jedząc kolorowe, pełne życia warzywa i owoce :))
Dziękuję za komentarz. Podany fragment dotyczy mojej rodziny – mamy surowe obostrzenia dietetyczne ze względu na różne nietolerancje pokarmowe. Dieta wegańska minus pszenica, żyto, soja, kukurydza, migdały itp. mogłaby być dla mnie – mamy karmiącej – i moich synów zbyt trudna do skomponowania. Wiele owoców i warzyw jest w naszym wypadku na indeksie, a odejście od zaleceń dietetyka zwykle kończy się poważnymi konsekwencjami.