Przeszukałam internet tu i tam w poszukiwaniu informacji na temat żywienia dziecka po 12. roku miesiącu życia – dziecka karmionego piersią. (O tym, co znalazłam: 7 moich karygodnych błędów żywieniowych). Mam wrażenie, że dla wszystkich autorytetów z poważnych instytucji karmienie piersią kończy się w 12. miesiącu życia dziecka, a potem idzie w ruch butelka z mieszanką albo – o zgrozo – mlekiem krowim.
Rozumiem, że kobiet karmiących powyżej roku jest kilka procent i bardziej opłaca się robić badania, analizy i poradniki dla tych, które rezygnują z podawana mleka naturalnego, lubią gotowe dania w słoiczkach i w ogóle gotowe rozwiązania.
Pomyślałam sobie jednak, że dla tych kilku procent zrobię coś dobrego i poprosiłam o pomoc Małgorzatę Jackowską, doulę, promotorkę karmienia piersią i żywieniowca. Dzięki zaangażowaniu Gosi (za co bardzo jej dziękuję) powstał poniższy tekst, który być może rozwieje kilka wątpliwości mam karmiących piersią „długo”, „bardzo długo” i „nie wiem jak bardzo to długo”.
Małgorzata Jackowska – doula, promotorka karmienia piersią i żywieniowiec (Technologia Żywności i Żywienie Człowieka, wydział Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji w SGGW w Warszawie). Mama dwóch chłopców. Zajmuje się wsparciem laktacyjnym i okołoporodowym (w czasie ciąży, w porodzie i po porodzie) oraz poradnictwem żywieniowym. Szczególnie interesuje się dietą w czasie karmienia piersią i żywieniem małych dzieci. Prowadzi też warsztaty. Kontakt: www.malgorzatajackowska.com, www.dietanamiare.eu i FB: https://www.facebook.com/malgorzatajackowskadoula. Mieszka w Warszawie.
JB: Zacznijmy może od tego, czy po 12. miesiącu warto karmić piersią? Pediatrzy – i nie tylko – często mają inne zdanie…
GJ.: Czy warto? Oczywiście, że warto! Mleko kobiece nie traci wartości odżywczych, nie zamienia się w wodę ani nie robi się trujące po „którymś tam” miesiącu karmienia. Długość trwania karmienia piersią powinna być indywidualną decyzją pary matka-dziecko, świadomą decyzją. Co do opinii pediatrów, niestety wiem, że często poziom ich wiedzy na temat laktacji jest bardzo niski, a wpływ porad lekarskich na decyzje rodziców jest ogromny. To lekarz pediatra jest najczęściej pierwszą osobą, do której matki zgłaszają problemy laktacyjne. Poziom wiedzy takiego lekarza powinien obejmować co najmniej znajomość wskaźników efektywnego karmienia. Tymczasem zwykle mamy wychodzą z zaleceniem dokarmiania dziecka mlekiem modyfikowanym, mimo że żadna inna metoda poprawy karmienia piersią nie została podjęta… Lekarze powinni być na bieżąco z aktualną wiedzą naukową, a jeżeli nie znają odpowiedzi na jakieś pytanie, to tej odpowiedzi poszukać. I „po pierwsze nie szkodzić”…
Z tym, że wiedza ta w Polsce jest chyba głęboko ukryta! Matki mogą poczytać o piramidzie żywienia, w której pojawia się mleko modyfikowane i mleko krowie – tak jak w poradniku Instytutu Matki i Dziecka o karmieniu dzieci w wieku 13–36 miesięcy.
Mleko modyfikowane generalnie rzecz biorąc jest tylko „podobne” do mleka kobiecego. Jest robione na jego wzór, ale to jest jednak produkt wytwarzany z mleka krowiego, ewentualnie hydrolizatów białkowych. Nie da się odtworzyć dokładnie mleka kobiecego, bo ono jest żywą substancją, zmienia się w trakcie kolejnych miesięcy karmienia, w trakcie doby i w trakcie jednego karmienia. Zmienia smak pod wpływem niektórych produktów spożywanych przez matkę. Mleko modyfikowane tego nie potrafi. Oczywiście świetnie, że zostało wymyślone, bo są dzieci, którym jest potrzebne, ale mam wrażenie, że jest aktualnie bardzo nadużywane…
Czy matki karmiące piersią starsze dzieci, martwiące się o ilość dostarczanych minerałów czy witamin, powinny przeliczać swój pokarm na szklanki i uzupełniać porcję nabiału mieszanką?
Nie, nie ma sensu przeliczania mleka kobiecego na szklanki (śmiech). Faktycznie, w poradniku IMiD jest zalecenie, żeby dziecku w wieku 1-3 podawać ileś szklanek mleka modyfikowanego dziennie. Moim zdaniem, jeżeli dziecko jest karmione piersią, a chcemy z tego poradnika korzystać, to można po prostu ten punkt dotyczący mm pominąć.
Jak traktować zalecenia, że dzienna dawka wapnia czy żelaza powinna wynosić tyle i tyle? Czy trzymanie się tych liczb ma większy sens niż intuicyjne dobieranie menu zgodnie ze zdrowym rozsądkiem?
Normy i zakresy są ustalane dla całych populacji. To jest potrzebne do oceny jakości żywienia, stanu odżywienia, określenia stanu zdrowia społeczeństwa czy określonych grup. Myślę, że to dobrze, że są opracowywane. Dla dietetyków to jedno z głównych narzędzi pracy. Musimy odnosić się do określonych norm. Ale oczywiście dobrze by było traktować je jako bazę, a nie jedyną słuszną wartość.
Wydaje mi się, że oznaczenia na słoiczkach dla dzieci, ile takie gotowe danie zawiera konkretnych wartości i jaki to jest procent sugerowanego dziennego spożycia (GDA) daje złudne poczucie bezpieczeństwa, że panujemy nad dietą naszych dzieci.
Znakowanie żywności wartością odżywczą będzie obowiązkowe od grudnia 2014 roku dla wszystkich produktów spożywczych, więc większość producentów już zaczyna albo już od dawna umieszcza te informacje na opakowaniach. Dotyczy to również żywności specjalnego przeznaczenia żywieniowego, w tym właśnie np. żywności w słoiczkach.
Ale przecież wystarczy podgrzać takie danie i te informacje przestają być prawdziwe…
My, konsumenci, w tym wypadku rodzice, musimy mieć świadomość, że to jest informacja orientacyjna, że przechowywanie, podgrzewanie w mikrofali czy nawet w garnku powoduje zmianę zawartości np. witamin. Zresztą jeżeli chodzi o produkty w słoiczkach, to w nich witaminy są raczej sztuczne… dodane w procesie produkcji. Ale zawartość węglowodanów czy błonnika raczej się nie zmieni nawet po podgrzaniu.
Producenci gotowych dań zbijają fortuny na strachu rodziców, którzy boją się przyrządzać posiłki dla swoich dzieci samodzielnie. Czy ta obawa jest słuszna? Czy naprawdę nie wiemy, jak odżywiać dwulatka?
Niestety, wiele wskazuje na to, że jako społeczeństwo mamy niedużą wiedzę na temat odżywiania. Niewielki procent rodziców zna w ogóle schemat rozszerzania diety, wie, że w ogóle coś takiego istnieje (abstrahując od tego, czy nam się podoba ten schemat, czy nie). Czerpiemy wiedzę z reklam. Osobiście uważam, że reklamowanie żywności powinno być zabronione w ogóle, a już na pewno reklamowanie żywności dla dzieci. Gdy widzę reklamy batonika, który dobrze jest zjeść po szkole, słodzonych soków reklamowanych jako poprawiające odporność albo serków na porost kości, to naprawdę podnosi mi się ciśnienie… Niestety największe koncerny świata to te, które produkują żywność… Im się nie opłaca promowanie kaszy jaglanej i lokalnych owoców czy warzyw.
Rozumiem, ale są chyba instytucje w naszym kraju, które zajmują się promocją rozsądnego odżywiania. Myślę, że powinny zrewidować piramidę odżywiania, przestać kłaść nacisk na pieczywo i w ogóle węglowodany jako jej podstawę. Postawić pytanie, czy produkty mleczne rzeczywiście przynoszą więcej korzyści niż szkody.
Co do piramidy żywieniowej, w jej podstawie jest przede wszystkim godzina ruchu dziennie…
To fakt, dla mnie tak oczywisty, że zupełnie o tym zapomniałam! (Niektórzy za podstawę piramidy uważają wi-fi…).
…a potem faktycznie węglowodany, ale zauważ, że jest tam nie tylko pieczywo, ale też np. kasze. Dalej są warzywa. Faktycznie, powinniśmy jeść co najmniej tyle samo węglowodanów, co warzyw. Ale Polacy nie jedzą tak jak zaleca piramida żywieniowa. Właściwie nie ma edukacji żywieniowej…
W takim razie, gdybyś miała dać radę rodzicom zagubionym z powodu niewiedzy, sprzecznych informacji i natłoku reklam… Jakie są twoim zdaniem generalne zasady żywienia dzieci w 2. i 3. roku życia, jeśli w ich diecie jest obecne mleko matki? Czy podawanie dodatkowego nabiału jest potrzebne?
Myślę, że to zależy od indywidualnej sytuacji. Jeżeli dziecko jest karmione piersią na żądanie i spokojnie może kilka razy dziennie korzystać z dobrodziejstwa mleka mamy, a nie będzie chciało lub mogło jeść nabiału, to nie ma co się upierać, żeby nabiał był koniecznie obecny w jego codziennej diecie. A już na pewno nie ma potrzeby uzupełniania jego diety o mleko modyfikowane.
A czy założenie, że zdrowo odżywiający się dorośli mogą podawać dziecku to, co sami jedzą, jest prawdziwe i bezpieczne?
Moim zdaniem zdrowa dieta rodzinna jak najbardziej nadaje się również dla małego dziecka. To zresztą jest podstawowa zasada rozszerzania diety dziecka metodą BLW. Polecam bardzo. A jeżeli macie wrażenie, że wasza dieta nie nadawałaby się dla małego dziecka, to być może jest to dobra okazja żeby wprowadzić do niej kilka poprawek.
Wapń, witamina D i żelazo – święta trójca, którą straszą pediatrzy. Czy naprawdę musimy tak bardzo bać się ich niedoboru? Czy dobrze zbilansowana dieta i codzienny ruch na świeżym powietrzu to za mało?
Cóż, wygląda na to, że „przeciętny” Polak po prostu nie stosuje dobrze zbilansowanej diety, nie rusza się, nie jest codziennie na powietrzu… Zalecenia dotyczące tych trzech składników to wynik wielu badań i prac naukowych prowadzonych i lokalnie i globalnie. W krajach wysoko rozwiniętych (w naszym również) najczęściej właśnie tych składników pokarmowych brakuje w diecie dzieci (dorosłych zresztą też).
Oczywiście, jeżeli dbamy o to, jak wygląda dieta naszej rodziny, o aktywność fizyczną, mamy przynajmniej podstawową wiedzę na temat tego, jak ważny jest wpływ trybu życia na nasze zdrowie, to łatwiej jest podjąć świadomą decyzję np. o tym żeby nie suplementować tych składników i wiemy, jak ich dostarczać z naturalnych źródeł. Nie można zaprzeczyć, że wszystkie wymienione składniki są bardzo ważne dla prawidłowego funkcjonowania organizmu, szczególnie ważne w okresie pierwszych lat życia już od momentu poczęcia (a nawet przed nim). Można bilansować codzienną dietę tak, żeby zaspokoić potrzeby organizmu. To jest możliwe. Tyle że po prostu zwykle tych składników w diecie brakuje.
Co druga reklama radiowa dotyczy jakiegoś suplementu, łatwiej nam wydać pieniądze na tabletkę niż na marchewkę, bo czujemy się zwolnieni z odpowiedzialności za jakość diety. Lekarze zalecają suplementy od pierwszego dnia życia dziecka.
Najłatwiej oczywiście zalecić suplementację, ale czy się te suplementy wchłaniają i w jakim stopniu, to już inna sprawa…
Z jednej strony mamy ogólnoświatowe normy, z drugiej – dzieci, które rozwijają się indywidualnie, karmione piersią albo mieszanką, dzieci z alergiami. Czy siatki centylowe, kolejny oręż pediatrów, powinny spędzać sen z powiek mam, których dzieci nie chcą się „dostosować” do liczb?
Na pewno różne są siatki centylowe dla dzieci karmionych mlekiem matki i mlekiem modyfikowanym. O tym warto wiedzieć, szczególnie jeżeli pojawia się obawa że dziecko „spada z centyli” albo za mało przybiera na wadze. Siatki centylowe we wszystkich książeczkach zdrowia to siatki robione na podstawie badań dzieci karmionych i tak, i tak. Jeżeli chcecie patrzeć na wiarygodną siatkę centylową dla dziecka karmionego piersią, to znajdziecie ją na stronach WHO. Powstały też bardzo niedawno nowe siatki centylowe polskie.
Dobrze wiedzieć! Mam nadzieję, że szybko trafią do przychodni dla dzieci. Wracając do odżywiania. Czy dieta dziecka w 2. roku życia powinna jakoś różnić się od diety dziecka w 3. roku życia? Czy jednak odchodzi się od takiego podziału na rzecz BLW i pozwolenia dziecku wybrania własnej drogi?
Trudno powiedzieć czy się odchodzi, bo właściwie nie ma zaleceń dotyczących odżywiania dzieci w tym wieku. Właściwie jedynym zaleceniem na ten temat jest wspomniany poradnik IMiD…
A według twojej wiedzy, czy są jakieś podziały, że dany produkt można podać właśnie w 19., a inny w 25. miesiącu życia?
Według mojej wiedzy i mojej opinii nie ma sztywnych wytycznych. Jestem zwolenniczką metody BLW, bo ona pozwala dziecku na swobodne przechodzenie z wyłącznego karmienia mlekiem do karmienia „dorosłego”, czyli produktami z rodzinnego stołu. Stopniowo, powoli, co oznacza, że półtoraroczniak będzie jadł pewnie więcej mleka niż 2,5-czy 3-latek (zakładając że dziecko jest karmione piersią i wykluczamy wszelkie „skoki rozwojowe” i rosnące zęby). Generalnie rzecz biorąc, myślę, że spokojnie można podawać dziecku zdrowe produkty niezależnie od tego, w jakim jest wieku, mając na uwadze oczywiście to, jak dziecko na nie reaguje. Myślę też, że można obejść się bez żywności „dla dzieci” typu słoiczki, kaszki błyskawiczne i mleko typu junior czy inne temu podobne.
Były już badania pokazujące, że dziecko, nawet takie, które wydaje się, że jest niejadkiem, z głodu nie umrze.
Dzieci mają przede wszystkim INSTYNKT! I się nim kierują, również w jedzeniu. Dopóki ich nie „nauczymy”, że „nie zostawia się nic na talerzu” albo „mamusi będzie przykro, jak nie zjesz”, albo nie będziemy karmić w biegu czy w nagrodę za zjedzony obiad dawać słodyczy, to będą się tym instynktem kierowały.
A jakich produktów na pewno nie wolno dawać małemu dziecku, oprócz oczywiście alkoholu?
Nie należy dawać produktów wysoko przetworzonych, zawierające tłuszcze nasycone typu trans (chipsy, słone przekąski, słodycze i pieczywo cukiernicze produkowane przemysłowo, fast foody, produkty gotowe typu instant). Na pewno warto czytać etykiety gotowych produktów spożywczych, również tych reklamowanych jako dziecięce. Jeżeli na pierwszych trzech miejscach jest cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, słód jęczmienny, to lepiej sobie odpuścić wydawanie na nie pieniędzy. Jeżeli już dawać dziecku słodycze, to najlepiej domowe.
Dzieci nie powinny jeść grzybów, a dodany cukier i sól powinniśmy ograniczyć prawie do zera. Uważajmy na dodatki do żywności, np. barwniki (szczególnie koszenilę), substancje konserwujące, spulchniające itp. Korzystajmy z produktów jak najmniej przetworzonych, najlepiej sezonowych. Jeżeli kupujemy produkty w opakowaniach, to czytajmy składy i wybierajmy produkty z jak najkrótszą listą składników.
Podsumujmy w takim razie. Gdybym miała narysować schemat żywienia dla dzieci w wieku 1–3 lata, u podstawy byłaby aktywność ruchowa na świeżym powietrzu.
Wyżej mleko mamy bez ograniczeń oraz woda. Czy tego mleka z każdym miesiącem jest coraz mniej?
Patrząc na mamy karmiące piersią dłużej niż 6 miesięcy i patrząc na ich dzieci, widzimy, że to jest niezwykle indywidualna sprawa. Pewnie, że jak zaczyna się wprowadzanie produktów uzupełniających dietę, to liczba karmień się zmniejsza, ale to się dzieje stopniowo, czasami ograniczanie karmień się pojawia dopiero po 1. roku życia, a czasami się pojawia dopiero wtedy, gdy mama zacznie ograniczać karmienia (np. z powodu powrotu do pracy, innych zajęć poza domem albo po prostu z potrzeby, żeby trochę odsapnąć od karmienia).
Ja bym tego karmienia nie narzucała i pozostawiła tę decyzję mamie i dziecku. Karmienie naprawdę wygląda różnie, różne są potrzeby obu stron. Znam kilkulatki, które karmią się kilka razy dziennie i kilka razy w nocy, ale też takie, które jedzą mleko mamy np. dwa razy na dobę.
Do picia mogą być też soki, ale pełnowartościowe, nie z koncentratów, nie słodzone, najlepiej świeże, i chyba w małej ilości, prawda? Od siebie dodaję jeszcze mleka roślinne – owsiane, ryżowe – najlepiej robione w domu.
Soki mogą być, chociaż uważam, że trzeba traktować je raczej jako słodki napój niż jak porcję owoców! Za to bardzo polecam soki warzywne.
Następne piętro – warzywa bez ograniczeń, przy każdym posiłku prócz deseru – surowe, gotowane, duszone, pieczone, sporadycznie smażone na oliwie z oliwek lub oleju rzepakowym, w postaci koktajli czy świeżych soków, robionych w domu. I tu stawiam tezę, na podstawie swoich doświadczeń, że warzyw w diecie z każdym miesiącem jest coraz więcej. Moje dzieci wcale się na nie nie rzucały od początku (choć my, rodzice, jemy je do każdego posiłku). Ważna jest różnorodność (można to sobie ułatwić i myśleć kolorami – każdy posiłek to inny kolor warzywa) i fajnie by było, żeby udało się jeść je sezonowo i lokalnie.
A nawet do każdego posiłku kilka kolorów. Może się okaże że dziecko odkryje swój ulubiony kolor.
Do smażenia polecam tez olej kokosowy i masło klarowane.
Potem węglowodany, też zwykle pojawiają się przy każdym posiłku. Dobrej jakości, różnorodne. Jeśli chleb, to prawdziwy razowy, na zakwasie, z różnych mąk – orkiszowy, żytni… Jeśli kupujemy pieczywo, czytajmy jego skład, bo być może… przestaniemy je kupować i zaczniemy piec sami, co szczerze polecam. Do wyboru mamy najróżniejsze kasze – gryczana, jaglana, jęczmienna, bulgur, kuskus – oraz inne węglowodany, takie jak ryż (najlepiej ciemny), owies, amarantu, komosa ryżowa…
Jeszcze makaron. Makaron z pszenicy durum (bezjajeczny) jest bardzo dobrym źródłem złożonych węglowodanów i przy okazji ma też sporo białka. A jeśli wybierzemy pełnoziarnisty albo chociaż z dodatkiem mąki pełnoziarnistej, to dostarczamy sobie dodatkowej porcji błonnika (dla dzieci nie potrzeba go aż tak dużo, ale dla dorosłych jak najbardziej).
Głosem matki, która ma mało czasu i nie ma maszyny do chleba, podpowiadam, że można znaleźć też dobre pieczywo w piekarniach.
Wyższe piętro to według mnie pokarmy wysokobiałkowe i wcale nie myślę tylko o mięsie i nabiale. Zapominamy, że białka są również roślinne, a ich znakomitym źródłem są rośliny strączkowe – cieciorka, soczewica, fasole. Czy zgodzisz się z tezą, że w zależności od upodobania dziecka można podawać mu po prostu produkty z tej grupy np. trzy razy dziennie i nie martwić się, że nie lubi mięsa, a woli humus? To ma też duże znaczenie w wypadku alergii, gdy musimy zastąpić nabiał, w tym jaja.
Dieta wegetariańska jest uznana za pełnowartościową i odpowiednią zarówno dla dorosłych, kobiet w okresie ciąży i karmienia piersią jak i dla dzieci. Dietetycy to wiedzą. Lekarze też powinni.
Zgadzam się jak najbardziej, że nie ma potrzeby podawania mięsa „na siłę”, jeżeli dziecko nie chce go jeść (w ogóle nic nie należy podawać dzieciom na siłę!), albo jeżeli z przekonania w domu po prostu nie je się mięsa.
No i pamiętajmy o rybach. Ryba naprawdę (pozytywnie) wpływa na wszystko. Mięso ryb zawiera kwasy tłuszczowe z rodziny omega-3, które wspomagają rozwój układu nerwowego, mózgu, układu sercowo-naczyniowego. W ogóle wspomagają prawidłowe funkcjonowanie całego organizmu, bo poprawiają funkcjonowanie pojedynczej komórki. Nie ma innego produktu spożywczego tak bogatego w kwasy z rodziny omega-3.
Prawie na samej górze postawiłabym wszystko, co „deserowe”. Owoce, bakalie, sezam, mak, orzechy – pod bacznym okiem i w małej ilości – ważne, żeby to nie były gotowe ciasteczka ze sklepu, nawet jeśli mają napisane „od 8. miesiąca”, bo w nich zawsze znajdzie się co najmniej jeden niepożądany składnik. Każda mama sama zrobi proste co nieco, słodzone daktylami czy wiórkami kokosowymi, a nie cukrem!
O produktach „dla dzieci” już mówiłyśmy i zgadzam się z tobą, że sam opis „od 8. miesiąca” nie gwarantuje że produkt się naprawdę nadaje dla niemowlaka… niestety. Więc czytajmy etykiety.
Uwaga na orzechy, bo do ich porządnego pogryzienia potrzebne są więcej niż dwa zęby. Ale jeżeli dziecko nie ma na nie alergii, to jak najbardziej może je jeść. Dla małego dziecka lepiej je posiekać i dodać np. do muesli albo jako posypkę do zupy. Orzechy też są dobrym źródłem kwasów tłuszczowych (chociaż głównie omega-6). Najlepsze są orzechy włoskie, słodkie migdały, pistacje.
Owoce suszone to świetne słodycze i naprawdę mogą zastępować batoniki itp. I są pyszne. Teraz łatwo kupić nawet te ekologiczne np. w pewnej sieciowej drogerii.
Na samej górze stawiam tłuszcze, choć ich nie demonizuję. Dobra oliwa z oliwek extra virgin, prawdziwe masło – najlepiej ekologiczne, olej lniany (na zimno) i inne oleje tłoczone na zimno, to wszystko jest nam potrzebne, także dlatego, że dodaje smaku. Ilości umiarkowane, ale stale obecne w posiłkach.
Tłuszcze są bardzo ważne w diecie. I dorosłych, i dzieci. Nie tylko dlatego, że dodają smaku, ale też dlatego, że rozpuszczają się w nich witaminy. No i zawierają te kwasy tłuszczowe, o których już wspominałam. W diecie potrzebny jest też cholesterol (w dziecięcej więcej niż dorosłej), dlatego warto jeść również masło.
Koroną niech będą przyprawy, których mamy do wyboru mnóstwo. Nie boję się dawać dzieciom czosnku, wiedzą, co to bazylia i lubczyk. Z solą – wiadomo – trzeba ostrożnie, ale nie wyrzuciłabym jej z kuchni.
Akurat czosnek to warzywo, nawet by mi do głowy nie przyszło żeby go ograniczać (śmiech). Sól w minimalnych ilościach, ja polecam jej używać tylko do gotowania (np. pół szczypty do zupy albo osolenia wody na ziemniaki czy makaron). Dzieciom sól nie jest potrzebna, a w nadmiarze może być niebezpieczna, bo nerki jeszcze nie są w stanie odpowiednio wydalać. Więc akurat sól bym dzieciom ograniczyła. Podobnie jak cukier w postaci sacharozy (czyli taki tradycyjny stołowy cukier). Do minimum czy wręcz do zera.
Jako przyprawę można stosować też sos sojowy tylko koniecznie prawdziwy z fermentowanej soi, a nie kolorowany karmelem i z dodatkiem glutaminianu sodu czy innego polepszacza smaku (znowu, czytajmy etykiety). I w żadnym wypadku nie używajmy kostek rosołowych (ani innych temu podobnych produktów), przypraw w płynie ani granulkach, które zawierają barwniki i polepszacze smaku.
Dziękuję za tyle rad. Od razu czuję się spokojniejsza. Zdrowe odżywianie to kilka podstawowych zasad i świeże produkty ze sprawdzonego źródła. Rodzice – do kuchni!
Żeby to było takie proste dla wszystkich. Nie rozumiem czemu czyjeś zdrowe odżywianie wzbudza tyle agresji u innych osobnikow, szczegolnie takich, ktorzy swoim dzieciom podaja parowki mom, biale pieczywo i danonki a sami np. pala.
Hm, a faktycznie wzbudza? Ja spotykam się raczej z indolencją i obojętnością…
a ja z agresją – lekarzy, którzy reagują na mnie, jak na czarownicę, która chce ukatrupić własne dziecko – bo mu nie daje nabiału
no tak, lekarze… już mi mówili różne rzeczy, że moje dziecko jest prowadzone jak dzieci z Trzeciego Świata…
Super artykuł, oby więcej takich w sieci, będę śledzić i dziękuję :)
dziękuję i zapraszam :)
Jeszcze, jeszcze! Więcej takich wiadomości! I przepisów, na kaszę jaglaną już kupuję. Dziękuję!
Brakuje mi w artykule konkretnych informacji nt. tego co daje mleko matki dwu- i trzylatkowi. Przykład – wzrost dobrego cholesterolu w mleko matki wraz z każdym kolejnym miesiącem karmienia. Wyszedł poradnik dietetyczny (oczywiście bardzo dobry poradnik), nie mniej jednak za mało dla mnie faktów nt. długiego karmienia.
Bo też nie taka była intencja tego tekstu :) Skupiłyśmy się na sposobie odżywiania, nie na zaletach długiego karmienia piersią. O tym możesz poczytać np. tu: https://baranowscy.eu/wordpress/?p=1993 Pozdrawiam!
Świetny tekst. Ja niestety wpadłam już w kilka komercyjnych pułapek właściwie za radą lekarza – słoiczki, kaszki dla dzieci, wprowadzenie mm zostało mi zalecone przez lekarza na większy przyrost masy – przykre to, ze lekarze nie popieraja w pelni karmienia piersia :( nie poddalam się i dalej karmię i dbam o to, zeby maluch jadl zdrowo. dzięki za ten tekst.
Trzymam kciuki, żeby dalej było tylko dobrze! Uczymy się przez całe życie – pierwszego syna też początkowo karmiłam słoikami, dawałam mu także mm. Nigdy nie jest za późno na pozytywne zmiany :)
Kolejny ciekawy artykuł, polecamy go na naszym FB :)
Mój synek ma obecnie 16 miesięcy. Nadal jest karmiony piersią i pewnie nieprędko przestanie…tradycja rodzinna ;-) Bardzo ciężko znaleźć w internecie jakieś rzetelne informacje na temat długotrwałego KP…Za to łatwo można odczuć presję, że powinnam już przestać karmić…Dlatego bardzo się cieszę, że piszą Panie na ten temat. Pomimo że jestem dietetykiem, to zawsze zastanawiam się, czy na pewno dobrze odżywiam swoje dziecko. Teraz uświadomiłam sobie, że stosuję taką samą piramidę zdrowego odżywiania jaką Pani opisała! Dziękuję za ten tekst! Pozdrawiam serdecznie :-)
Pozdrawiamy serdecznie również, życzymy udanego karmienia synka :)
Pingback:Dieta dziecka w wieku 1-3 | Małgorzata Jackowska
Dzieci powinne być karmione piersią najdłużej jak to możliwe. Takie moje skromne zdanie.