Ponad rok temu wymyśliłem, że będę kosił kosą tradycyjną. Kupiłem, potem z przygodami i nie do końca samodzielnie wyklepałem i naostrzyłem sprzęt, po czym… odwiesiłem go na kołek, bo czułem się z tym bardzo niepewnie. Kosa wisiałaby pewnie na kołku, aż za kilkaset lat jakiś miły archeolog odkryłby ją i stwierdził, że w początkach XXI wieku w północno-zachodniej Warszawie używano ręcznych kos. Byłoby tak, gdyby nie… budżet partycypacyjny dzielnicy Bielany.
W zeszłym roku głosowałem za projektem zakładającym przeszkolenie mieszkańców z obsługi kos tradycyjnych. Nie sądziłem, że to przejdzie, nie sądziłem, że się załapię. A jednak, jakoś się to wszystko udało. Zaawansowana jesień to dość nietypowy czas na koszenie, ale akurat taką datę wyznaczono i pod koniec października, odziany w liczne warstwy odzieży termicznej i pożyczone kalosze myśliwskie, jako że dzień był deszczowy i bardzo zimny, pojawiłem się na szkoleniu.

Organizatorem, obok Urzędu Dzielnicy, była >> Fundacja Łąka, a instruktorem – znawca i krzewiciel permakultury Ben Lazar. Oprócz mnie na zajęcia stawiło się kilkanaście bardzo ciekawych osób – zainteresowanych ekologią, prowadzących własne małe gospodarstwa albo uprawiających niewielkie działki za miastem, jak ja. Hodowczyni kóz, opiekunka dzikich ptaków, sadownik amator…
Koszenie kosą tradycyjną, autorka: Agnieszka Sokołowska
Zalety kosy tradycyjnej
Zaczęło się od wstępu teoretycznego. Nie ma sensu, żebym powtarzał wszystko, ale na pewno warto, żebym przywołał kilka przewag kosy tradycyjnej nad kosiarkami. Najpierw to, co było również powodem mojego zainteresowania takim sprzętem – kosa nie hałasuje i nie smrodzi. Nie trzeba dolewać do niej benzyny, a za paliwo wystarczy kilka daktyli i łyk wody dla kosiarza.
Dalsze przewagi nie były dla mnie tak oczywiste, ale też trudno się nie zgodzić. Koszenie kosiarką spalinową czy elektryczną oznacza eksterminację wszystkiego, co żyje – każdy owad kończy poszatkowany lub zmiażdżony. Przed kosą o wiele łatwiej uciec, poza tym jej pojedyncze cięcie to nie gęsta seria żyłką czy nożem jak z karabinu maszynowego.

Koszenie kosą jest też zdrowsze dla roślin – kosi się nią wyżej, nie przy samej ziemi, dzięki czemu na danym obszarze nie pozostaje sama trawa, ale bardziej zróżnicowana roślinność.
Zalety koszenia kosą nie są związane jedynie z troską o otoczenie. Można też na to spojrzeć bardziej egoistycznie. Takie koszenie to znakomity sposób na aktywność fizyczną na świeżym powietrzu. A poza tym (spytałem żony i potwierdza) – koszenie kosą jest sexy.

Koszenie kosą w praktyce
Po wstępach teoretycznych wzięliśmy się do praktycznych zajęć. Klepanie, ostrzenie, koszenie. Jestem bardzo dumny, bo udało mi się trochę skosić nie tylko kosą treningową, przygotowaną zawczasu przez Bena, ale także własną, wyklepaną i naostrzoną od zera własnymi rękami. Udało mi się także nic nie popsuć, nie odciąć nikomu głowy ani nogi (byliśmy ubezpieczeni, ale i tak byłoby szkoda)… Kosiłem w padającym deszczu, zupełnie niezgodnie ze sztuką, ale przecież nie miałem wyboru.
Bardzo się cieszę, że mogłem wziąć udział w szkoleniu. Mam nadzieję, że wiosną, jak trawa na naszej działce podrośnie, będę w stanie ją skosić. Że wystarczy mi moich umiejętności początkującego adepta sztuki kosiarskiej, samozaparcia i siły. Niestety, nie ma zdjęć z koszenia, ponieważ padał deszcz.
Napiszcie, jeśli także używacie kosy lub chcielibyście się tego nauczyć!
Genialnie! Sami wciąż się uczymy koszenia kosą. Chyba muszę się przejechać do Warszawy na takie szkolenie…
Tata nauczył mnie kosić. Sąsiad chciał mi robić zdjęcia jak mnie zobaczył pierwszy raz z kosą. Mąż jest leworęczny, więc mam nad nim przewagę i koszę lepiej niż on. Polecam na rozruszanie po 8h przy biurku :)
Szacun za pomysł na projekt! Przyznajcie się, czyj to był pomysł? :)))
Trudno powiedzieć, bo oboje głosowaliśmy na ten projekt, a Tadek uczył się kosić już jakiś czas. Pomysł wspólny :)
Witam
Też mam „własną ” działkę i kosę kupioną kilka lat temu i wisi ;-).
Na razie jak to mówię do córki : koza – czyli ja ;-) – wychodzi na trawnik i ciacham trawę nożyczkami do trawy -korzystając z pogody wkładam ubranie robocze i strzygę.
Myślę że trzeba będzie spróbować nauczyć się kosą kosić.
Pozdrawiam
Agnieszka z Krakowa
Mój mąż niby się nauczył, ale jak się okazuje, to wprawa czyni mistrzem. Powinien jeszcze poćwiczyć, bo to o dziwo łatwo się zapomina. Mnie się nie udało kosić dotąd wcale :)
Niedawno działam na różnych nieużytkach i zapuszczonych działkach, gdzie trawa jest bardzo wysoka. Nie są to moje tereny, więc nie chciałabym inwestować w kosiarki. Poza tym, jak poczytałam o hałasie i stratach w zwierzętach i owadach to mnie osłabiło. Na razie kupiłam sierp i idzie mi nim zaskakująco łatwo i skutecznie, ale przymierzam się pomału do kosy. :-)
Jestem pod wrażeniem! Chciałabym to zobaczyć. Nasza kosa niestety nieużywana leży, może ja ją w końcu odkurzę…