Nasza zimowa wyprawa to trochę nieoczywisty wybór, ale zdecydowanie trafny. Mam świadomość, że zobaczyliśmy tylko trochę Litwy, Łotwy i Estonii (i Finlandii), ale też że zobaczyliśmy wszystko w nietypowej odsłonie i bez tłumów turystów.
Uderzający był brak zimy. Liczyłam na to, że Bałtyk zamarznie i będziemy mogli po nim chodzić czy nawet jeździć. Luty to najzimniejszy miesiąc w Estonii, tymczasem niemal nie było zimno (jak na polskie zimowe standardy), a śniegu spadło bardzo mało.
Wyruszyliśmy w trasę z Warszawy, cała wycieczka zajęła nam 9 dni.
Zwiedzaliśmy miasta głównie z zewnątrz, ze względu na naszych nastolatków ograniczałam w całym naszym programie muzea, kościoły itp. A i tak zobaczyliśmy naprawdę bardzo dużo.
Kowno
Miasto znienawidzone przez Mickiewicza wydało nam się bardzo ładne, a zarazem strasznie puste – zwłaszcza wieczorem.

Latem na pewno nadniemeńskie bulwary tętnią życiem, w lutym po zmroku można było spotkać co najwyżej osoby wyprowadzające psy. Przyjechaliśmy w sobotę po południu, zdążyliśmy jeszcze wjechać kolejką na wzgórze Aleksota i pospacerować po mieście.

Po 18:00 wszystko było pozamykane. Przeszliśmy się do ujścia Wilii do Niemna (warto!), obejrzeliśmy ruiny zamku Obiad zjedliśmy w hinduskiej restauracji.

W niedzielę rano poszliśmy zobaczyć miasto za dnia (było tak samo wyludnione), w tym synagogę i galerię zewnętrzną.

Tuż obok odkryliśmy piekarnię-kawiarnię Bundu, gdzie napiliśmy się kakao.

Przeszliśmy się po starym mieście, na którym nie było turystów ani straganów, co podobno w lecie wygląda zupełnie inaczej. Plac ratuszowy ze słynnym Białym Łabędziem (ratuszem) był akurat w remoncie.
Po Kownie poruszaliśmy się pieszo – nie jest to duże miasto, ale w razie potrzeby ma dobrze rozwiniętą komunikację autobusową.
Koło południa wyjechaliśmy do Rygi.
Co warto zobaczyć w Kownie?
- Wzgórze Aleksota razem z kolejką
- Ujście Wilii do Niemna
- Stare miasto z zabawnymi pomnikami
- Aleję Wolności – długi deptak zamknięty dla ruchu samochodowego
- Synagogę
- Galerię zewnętrzną Kiemo Galerija
- Piekarnię Bundu

Czego nie zobaczyliśmy?
- Muzeum diabłów – jakoś nas nieszczególnie zainteresowało
- Muzeum Mickiewicza w Domu Perkuna (wieszcz nienawidził Kowna)
Ryga + Jurmała
Łotwy byłam najbardziej ciekawa, ponieważ to kraj, o którym dotąd niewiele wiedziałam. Po drodze słuchaliśmy podcastów na temat problemów ekonomicznych tego kraju, nierównomiernego rozwoju – skupionego wokół Rygi. Jeśli Ryga miała być ekonomicznym centrum Łotwy, to zaskoczyła mnie po wielokroć.
Do Rygi przyjechaliśmy w niedzielę po południu i jeszcze zanim się zakwaterowaliśmy, odwiedziliśmy nowoczesne, odnowione Muzeum motoryzacji. Jest położone poza centrum miasta, więc stwierdziłam, że tak będzie nam wygodniej.

W Rīgas Motormuzejs oprócz historycznych samochodów (i to takich, w których jeździli Stalin czy Breżniew) jest sporo eksponatów nawiązujących do poprzedniej epoki – radziecka budka telefoniczna opowiadająca dowcipy o socjalizmie, ale także stare radia, telewizory, aparaty telefoniczne. Bardzo polecam!

Ciekawostka: miasto było obwieszone plakatami reklamującymi film „Flow”, bohater filmu siedział na wielkim napisie RYGA pod Pomnikiem Wolności. Łotysze czekali na Oscara i bardzo cieszyli się z samej nominacji (jak wiemy, film wygrał w swojej kategorii).


W Rydze spędziliśmy dwie noce, w ciekawym mieszkaniu w starej kamienicy (jako ocieplenie zastosowano w niej drewniany siding, typowy w tej okolicy).
Stolica Łotwy to ciekawy miks przeszłości dawnej, przeszłości mniej odległej i teraźniejszości. Mieszkaliśmy niemal u stóp poradzieckiego budynku Łotewskiej Akademii Nauk, wyglądającego trochę jak karykatura warszawskiego Pałacu Kultury.
Poniedziałkowe zwiedzanie zaczęliśmy od zajrzenia do Muzeum Ryskiego Getta, obok którego mieszkaliśmy.
Potem wjechaliśmy na taras widokowy budynku akademii nauk. Akurat zaczął padać śnieg, więc widok był dość ograniczony. Z góry można zobaczyć, jak nierównym miastem jest Ryga. Dzielnica przylegająca do starego miasta sprawiała wrażenie mocno zapyziałej, jakby czas się zatrzymał pół wieku temu. A po drugiej stronie Dźwiny błyszczała perła nowoczesnej architektury – Łotewska Biblioteka Narodowa. Żałuję, że do niej nie dotarliśmy, bo podobno warto odwiedzić ją ze względu na oryginalną ekspozycję książek.
Tuż obok budynku akademii zwiedziliśmy coś na kształt galerii zewnętrznej Lastādija z ogromnym drucianym lisem.

Przeszliśmy się po halach targowych i oczywiście starym mieście. Jest ono piękne, na pewno latem łatwiej zrobić ładne zdjęcia ze względu na światło i ciepło. Miałam zgrabiałe ręce od ciągłego ściągania rękawiczek.

Po tym, jak pół dnia spędziliśmy na oglądaniu starego miasta, postanowiliśmy odwiedzić słynny kurort nad Bałtykiem. Chociaż Ryga jest miastem nadmorskim, na plażę jeździ się do Jurmały. To zespół miejscowości uzdrowiskowych, pierwszy kurort powstał tu już w XVIII wieku.

Zimowy spacer po szerokiej plaży sprawił nam dużo radości – wybrzeże jest tu piękne, a piasek drobny.
Do Jurmały można bardzo łatwo przyjechać pociągiem (30 minut), Tadek wybrał jednak rower wypożyczony w Rydze. Akurat chwycił mróz, więc jego jazda była wyzwaniem.
Co warto zobaczyć w Rydze?
- Rīgas Motormuzejs
- taras widokowy Łotewskiej Akademii Nauk
- Muzeum Ryskiego Getta
- Lastādija
- stare miasto (nie wchodziliśmy nigdzie, aby zwiedzać w środku)
- trzy kamienice Trzej Bracia
- hale targowe
- Pomnik Wolności
- plaża w Jurmale
Czego nie widzieliśmy?
- Łotewskiej Biblioteki Narodowej (na pewno warto)

Helsinki
Wprawdzie najpierw dojechaliśmy do Tallina, ale nasz pobyt zaczęliśmy od wejścia na prom do Finlandii. Dwie godziny spokojnej podróży i dotarliśmy do Helsinek.

Przespacerowaliśmy się po mieście, zajrzeliśmy do muzeum sztuki współczesnej Kiasma, podziwialiśmy nowoczesną architekturę (w tym kościół wykuty w skale), ale też monumentalną XIX-wieczną katedrę.

Widać tu wpływy Zachodu i Wschodu, co daje ciekawy efekt.

Długo się zastanawiałam, czego brakowało mi w Helsinkach. Teraz wiem, że chodziło o typowe stare miasto z zabytkami, ciasnymi uliczkami i kamieniczkami. To na wskroś XX-wieczne miasto, które nie żywi sentymentów.

Na pewno warto było wybrać się na tę wycieczkę.
Finlandia jest bardzo droga, na co byliśmy przygotowani, więc nie szaleliśmy tam z wydawaniem pieniędzy. Większość wydatków pochłonęły bilety wstępu do muzeum i kościoła w skale (dzieci nie płacą).
Na pamiątkę przywiozłam sobie magnesy z Muminkiem (odwiedziliśmy dwa Moominshopy). Chciałam skosztować dżemu z maliny moroszki, więc kupiłam w markecie dwa słoiczki czegoś na kształt marmolady; nie zachwyciły mnie smakowo.

Zjedliśmy za to przyzwoity obiad w restauracji indyjskiej (bufet typu jesz, ile chcesz, z napojami) za niewygórowaną cenę kilkunastu euro od osoby.
Co warto zobaczyć w Helsinkach?
- Muzeum Sztuki Współczesnej Kiasma
- plac Lasipalatsi
- kościół wykuty w skale Temppeliaukio
- Katedrę
- Sobór Uspieński
- kaplicę ciszy
Czego nie zobaczyliśmy?
- podziemnego miasta (ogromnego miasta-bunkra pod ziemią)
Tallin
Moje ulubione miasto ze wszystkich odwiedzonych. Nie wiem, czy to kwestia położenia nad morzem, pięknego starego miasta, klimatu stolicy Estonii czy wszystkiego po trochu. Tu najmniej czuło się, że państwo było kiedyś wcielone do Związku Radzieckiego. Tak jakby miasto otrząsnęło się z trudnej przeszłości i zostawiło ją gdzieś za sobą. Zimowa aura podkreślała pewną surowość Tallina, kontrastowała z ciemnym morzem i pokazywała miasto nagie. Latem musi wyglądać zupełnie inaczej.

Mieszkaliśmy w dzielnicy Rotermanni, dawniej handlowo-przemysłowej, dziś – handlowo-loftowej. Ciekawostka: Wikipedia mówi, że w zniszczonych budynkach pofabrycznych kwartału Rotermanna był kręcony film Andrieja Tarkowskiego „Stalker”.

Na Tallin mieliśmy cały dzień (był to czwartek). Zwiedziliśmy go niemal całkowicie na piechotę (wieczorem ja i Tadek pojechaliśmy autem do muzeum KUMU).
Zaczęliśmy od muzeum morskiego. Umieszczone w ogromnym hangarze po hydroplanach na brzegu Bałtyku robi niesamowite wrażenie. Szczególną atrakcją jest łódź podwodna Lembit z 1936 r., którą można oglądać z zewnątrz i wewnątrz. Na wystawie są też inne zabytkowe łodzie, miny morskie, ekspozycja poświęcona M/S Estonii czy symulatory lotów hydroplanem. Obok muzeum jest też do zwiedzania m.in. lodołamacz Suur Tõll.

Przeszliśmy stare miasto Tallina, przy okazji szukaliśmy wszędzie drumli, tradycyjnego instrumentu estońskiego – znaleźliśmy go w… sklepie indyjskim.

Po drodze zajrzeliśmy na Dziedziniec Mistrzów, gdzie wypiliśmy czekoladę na gorąco. Zajrzeliśmy też do Grubej Margarety, w której mieści się część wystawy muzeum morskiego, ale bardziej mnie zainteresował sam budynek niż wystawa (mniej ciekawa niż w hangarze nad Bałtykiem).

Stare miasto pewnie zyskuje latem, kiedy można spokojniej spacerować, natomiast zimą jest prawie pusta. Dzięki temu bez problemu obejrzeliśmy np. kamienice Trzy Siostry (w Rydze są z kolei Trzej Bracia) czy najstarszą działającą aptekę w Europie.



Część miejsc była jednak zamknięta ze względu na porę roku, ale nie szkodzi.
Bardzo chcę wrócić do Tallina kiedy indziej, mam wrażenie, że można tu jeszcze sporo zobaczyć i skosztować.
Nasz dzień skończyliśmy w galerii sztuki KUMU, którą bardzo, bardzo polecam. Wystawa była raczej dla starszych odbiorców, za to naprawdę wyśmienita.
W Estonii spotkała mnie nieprzyjemna historia z Booking.com, którą opisywałam tu:
Wyświetl ten post na Instagramie
Co warto zobaczyć w Tallinie?
- Muzeum morskie Lennusadam
- Stare miasto z najstarszą apteką w Europie,
- sobór Aleksandra Newskiego,
- punkty widokowe
- Dziedziniec Mistrzów (tu są ciekawe pamiątki do kupienia)
- Muzeum sztuki współczesnej KUMU
Czego nie zobaczyliśmy:
Tartu i psi zaprzęg
Tartu to miasto studentów i uczelni. Ale to nie samo Tartu było naszym celem, a przejażdżka psim zaprzęgiem w Kodze koło Tartu. Udało nam się – spadł śnieg, mieliśmy szczęści. Inaczej z sani nici.

W gospodarstwie Erle i Silvera przywitało nas 24 husky syberyjskich, które wyczuły nosem, że część z nich będzie mogła się przebiec. Radość i energia tych psów jest niezwykła, podobnie jak szybkość i wytrzymałość.

Zanim wsiedliśmy na sanie, poznaliśmy wszystkie psy, ich charaktery i zdolności. Erle wybrała kilka do zaprzęgu – kiedy zakładaliśmy im uprzęże, widać było, jak bardzo nie mogą się doczekać biegu. Z przodu zaprzęga się szybkie i bystre psy, a za nimi – te, które mają dużo siły. Na przedzie muszą być te, które posłuchają komend i poprowadzą resztę. Nie ma możliwości innego kierowania zaprzęgiem niż poleceniami głosowymi.
Jak trafić do Erle i Silvera? Zajrzyjcie na ich stronę Agirregoikoa!
Po przejażdżce pojechaliśmy do Tartu, które zimą nie oferuje wiele atrakcji. Latem jest pewnie uroczym miasteczkiem, po którym przyjemnie jeździć rowerem.

Wilno
Ostatnim punktem zwiedzania była stolica Litwy. Przyjechaliśmy z Tartu późnym popołudniem i wysłaliśmy chłopców do Muzeum Motoryzacji. Wieczorem zjedliśmy późny obiad w Casa Della Pasta (jest bezglutenowa pizza), przeszliśmy też sobie po wieczornym Wilnie. Obejrzeliśmy m.in. Ostrą Bramę, ratusz i Republikę Zarzecza.

Następnego dnia, w niedzielę, trafiliśmy akurat na Dzień Niepodległości i piękną pogodę, w sam raz na chodzenie po mieście. Radosne świętowanie Litwinek i Litwinów nie przypominało w niczym polskiego 11 listopada – całe szczęście. Wilno mieniło się od trójkolorowych flag.

To miasto warte poświęcenia znacznie więcej czasu niż dzień. Jest duże i bardzo zróżnicowane, można je zwiedzać tematycznie (np. śladami polskich poetów i pisarzy) albo włóczyć się po ulicach. Przeszliśmy się po starym mieście, gdzie wstąpiliśmy – oczywiście – na pyszną gorącą czekoladę.

Zobaczyliśmy z zewnątrz Bazylikę archikatedralną św. Stanisława Biskupa i św. Władysława, pomnik założyciela Litwy księcia Giedymina oraz wdrapaliśmy się na wzgórze, gdzie znajduje się Baszta Giedymina. Z góry popatrzyliśmy na Górę Trzykrzyską i piękną panoramę Wilna.

Ciekawostka: podobno w podziemiach bazyliki są zachowane pozostałości po świątyni Perkuna. Jak twierdzi Wikipedia, rodzimowiercy bezskutecznie próbują otrzymać do nich dostęp.

Przeszliśmy znowu przez Republikę Zarzecza (dzielnicę artystów z własną konstytucją, flagą itp.), a potem już do auta i ruszyliśmy do domu.

Co zobaczyć?
Czego nie udało nam się zobaczyć:
- Wnętrza bazyliki (trwała jakaś oficjalna msza, pewnie z okazji Dnia Niepodległości)
- Muzeum Energetyki i Techniki (było zamknięte w święto, bardzo szkoda)
- Wieży Telewizyjnej (zimą część zwiedzania jest niedostępna)
Podsumowując
Nasza wyprawa, choć pozwoliła nam zaledwie powierzchownie poznać zwiedzane kraje (najkrócej oczywiście byliśmy w Finlandii), była – wg mnie – bogata w doświadczenia. Uwielbiam podróże i poznawanie nowych miejsc, psi zaprzęg był bardzo ciekawą przygodą, a jeszcze mogłam spotkać się z dawno niewidzianą znajomą.
Nie zabrakło mniej przyjemnych wypadków, takich jak bycie oszukaną przez scammerów. Bilans wychodzi na plus, a do Estonii i Litwy bardzo chcę wrócić, żeby zobaczyć więcej. Kto wie, może pojadę jeszcze do Rygi (koniecznie latem), żeby odczarować złe wrażenie.
Jeśli macie podobne (albo inne!) wrażenia z pobytu w tych miejscach, o których pisałam, koniecznie napiszcie w komentarzu!